Jak eliminować małe ryby z łowiska?

W dzisiejszym wpisie chciałbym poruszyć pewien temat (a zarazem odpowiedzieć na pytanie jednego z czytelników), który niejednemu wędkarzowi jest dobrze znany i niejeden wędkarz musiał się z nim zmagać. Mianowicie chodzi mi o wyeliminowanie mniejszych ryb z łowiska. Ileż to razy jadąc na ryby, widzimy piękne spławy leszczy, karpi i innych ryb. Zarzucamy wędki, czekamy na branie i wyciągamy co chwila masę drobnicy, z niewielkim przyłowem w postaci kilogramowego leszcza czy niewielkiego karpia. Myślimy sobie jak pięknie byłoby gdyby te ryby weszły nam w łowisko. Rodzi się więc pytanie, jak wyeliminować te mniejsze ryby, aby nasza przynęta mogła postać w wodzie dłużej i zaczekać na branie jakiejś „łopaty”? Najlepszym sposobem jest podawanie jak najgrubszej zanęty. Jeśli zdecydujemy się na zanętę drobną, szczególnie w cieplejszych porach roku zwabimy na łowisko multum drobniejszej ryby. Oczywiście całkowite odstawienie sypkich mieszanek to ostateczność. My jeśli chcemy mieć „konkretną” rybę, musimy wzbogacić naszą mieszankę czy to w pęczak, czy kukurydzę, a nawet groch. W sumie każdy rodzaj ziarna będzie tutaj dobry. Drobniejsza ryba będzie wybierała zanętę sypką, a ziarno poczeka sobie na te ryby, które nas tak naprawdę interesują. Jeśli zauważymy, że drobnica i tak stuka pomimo zmniejszenia klasycznej zanęty, to całkowicie z niej zrezygnujmy. Jak pisali i mówili nasi dziadkowie „Grubo nęcisz – grubo łapiesz” i nie chodzi tutaj o to, że sypiesz dużo. Ważne jest, aby także łowić na to, czym nęcimy. Możemy naszą przynętę wspomóc jakimś traktorem czy dipem tak, aby wyróżniła się nieco od zanęty.

Pęczak to doskonała przynęta i zanęta m.in. na leszcze. Szczególnie w okresie dużej presjii wędkarskiej

W lipcu czy sierpniu o większą rybę zdecydowanie łatwiej  nocy. Może trochę inaczej. W nocy zdecydowanie łatwiej o brak brań drobnicy. Pamiętam taką sytuację z przed kilku lat, kiedy to na bardzo mocno obleganej przez wędkarzy tamie na Wiśle w okolicach Sandomierza sprawdził mi się jeden gatunek ziarna jako przynęta. Było to w czasach kiedy o brania na Wiśle było troszkę łatwiej, bo i ryby było trochę więcej niż teraz. Wraz  z moim Ojcem postanowiliśmy się wybrać na ryby, ale że był to okres urlopowy, wiedzieliśmy, że o miejsce może być trudno, ale zaryzykowaliśmy. Udało nam się zająć miejsce gdzieś w połowie tamy, ale już bliżej brzegu, także atrakcyjna główka pozostawała poza zasięgiem. Wszyscy wędkarze łowili na drgającą szczytówkę i nie mieli zbytnich efektów – jakieś pojedyncze krąpie czy leszcze, a w sumie to jak mawia mój kolega krąpiowo-leszczowe. Postanowiłem zmontować sobie zestaw na spławik. Woda w tym miejscu była stojąca, więc nie było zbytnich przeszkód. Wybrałem spławik coś około 6 czy 8 gram do tego ciężarek przelotowy tak, aby odpowiednio wyważyć zestaw. Rzut i czekanie. Nie rozrabiałem żadnej zanęty, tylko co jakiś czas dorzucałem sobie po garści gotowanego pęczaku. W czasie montowania drugiego zestawu już było branie. I co? I leszcz ponad kilogram. Więc znowu, ręka wędruje do wiadra po pęczak, ten do wody i czekanie na branie. Efekt tego wyjazdu był taki, że pomiędzy 18:00 a 6:00 mieliśmy z Ojcem złowionych po 16 sztuk leszczy w przedziale 45-55 cm. Pamiętam ten widok zdumienia i niedowierzania na twarzach „kolegów” wędkarzy stojących obok. Ich tezy że „Panie na spławik to tu się nie złapie nic” jakoś się nie potwierdziły. Jak widać na powyższym przykładzie to właśnie pęczak i metoda spławikowa były kluczem do sukcesu. Czasami warto łowić inaczej niż wszyscy, a efekty mogą nas naprawdę pozytywnie zaskoczyć.

Trochę szczęścia i może nam wejść stado leszczy

Reasumując, pamiętajmy Koledzy o ziarnie. Nęćmy i łówmy. Czasami także trochę kombinujmy, a może nam się uda? Połamania kija!


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *