Kilka leszczy i coś jeszcze – relacja z wyprawy
W minionym tygodniu pogoda dopisała. Można śmiało napisać, że jak na początek czerwca temperatury dość mocno dały się we znaki. Nie spodziewałem się, że zamknę go wędkarska wyprawą. W czwartek dostaję telefon od kolegi z pytaniem: „Jedziemy”??? Odpowiedź mogła być tylko jedna. Takim sposobem nieco przed godziną 4 meldujemy się nad wodą.
Odwiedziliśmy zalew Szymanowice. Wiosna na nim była mocno przeciętna, powiedziałbym więcej, najsłabsza od kilku dobrych lat. Jadąc nad wodę zastanawialiśmy nieco czemu tak było, ale niestety trudno o jednoznaczną odpowiedź. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że zbiorniki lubią się zmieniać. Tak też jest moim zdaniem na Szymanowicach. Najlepiej widać to po drapieżnikach. Jeszcze niedawno szczupaki od 80 cm w górę nikogo nie dziwiły, a teraz nikogo nie dziwi złowiony sandacz, o którym jeszcze kilka lat wstecz nikt nawet by nie pomyślał. Ale to już temat na inny artykuł.
Nad wodą jesteśmy przed godziną 4. Kto wędkował kiedyś na tym zbiorniku wie, że od jednej strony okala go las, natomiast od drugiej betonowe płyty z przygotowanymi dla wędkarzy stanowiskami. (Opis zbiornika tutaj) Wybieramy tym razem betonowy brzeg. Po przybyciu na stanowisko zabieram się za przygotowanie zanęty. Oczywiście oba zestawy method feeder. Do jednego przygotowuję mix pelletów „Multi feeder” od Profess Fishing, dodając jeszcze odrobinę pelletu waniliowego, a pod drugi zestaw zanętę mokrą Wanilia-Kukurydza-Konopie od tego samego producenta. Żyłka główna 0,22mm, podajnik SPRO Cresta, przypon z plecionki 0,04mm i haczyk Gamakatsu w rozmiarze 10.
Pierwsze brania mam po może 15 minutach. Jednak nie wiem czemu nie udaje mi się zaciąć ryby. Nie zrażając się tym czekam na pierwszą rybę. W końcu udaje mi się wyholować leszcza. Spodziewałem się, że skoro to ryba stadna, to koło zestawów mogą mi się kręcić kolejne sztuki. Tak też było, czego efektem było kilka sztuk tego gatunku. Niestety żaden nie miał 5 z przodu.
Wszystkie zaraz po wyholowaniu trafiły ponownie do wody. Po kilkudziesięciu minutach totalnego zastoju mam wreszcie branie. Po zacięciu czuję, że jest to na pewno coś innego niż leszcz. Kiedy po chwili holu ryba robi mi świecę, to wiem, że zaciąłem jesiotra. Za chwile jest już na brzegu, szybka fotka i wraca do wody, a zestaw ponownie ląduje w łowisku. W kolejnych minutach mam następne branie.
Mocne uderzenie i natychmiastowe „zawinięcie” szczytówki. Szybkie zacięcie i od razu kontra ryby. Wiem, że jest coś większego. Ryba odjeżdża nieco w prawo. Ma sporo siły. Spokojnie prowadzę hol. Szkoda gdybym miał ją stracić, bo wydaje mi się ładna. Po kilku minutach kilka metrów od brzegu wynurza się pięknie ubarwiony pełnołuski karp, by po łyknięciu nieco powietrza zanurkować i wyciągnąć jeszcze kilak metrów żyłki z kołowrotka. Jestem nieco zdziwiony, że udało się go skusić. Po kilka chwilach jest już w podbieraku. Nie mam wagi, więc nie wiem ile mógł ważyć i nie chce strzelać. Po szybkim wyhaczeniu i zdjęciu zwracam mu wolność.
Piękna ryba, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Połakomił się na pellet łosoś/żurawina. Po tych emocjach udaje mi się złowić jeszcze jednego niewielkiego jesiotra.
Funkcja "Trackback" ze strony TylkoRyby.pl